Prawo do miasta mają mieszkańcy

Po czyjej stronie stoją urzędnicy i samorządowcy.

Wieloletnia obserwacja urzędniczych decyzji dot. okolic Parku Aleksandry, ulic Aleksandry-Podłęskiej-Wielickiej utwierdza w przekonaniu, że miejska przestrzeń postrzegana i mierzona jest przez samorząd miejski wielkością angażowanego prywatnego kapitału  i liczbą powstających dzięki niemu budów.

Samorząd miejski poddający się dyktatowi prywatnych inwestorów rozmija się z zadaniami zaspokajania potrzeb społecznych. Sprzyja takiemu podejściu brak miejscowych planów przestrzennych, bo przez 30 lat rządzący Miastem nie stworzyli planów zagospodarowania dla tej części Dzielnicy XII i do dziś deweloperzy wyszarpują co cenniejsze kąski. W dążeniu do maksymalizacji zysku z budowlanego przedsięwzięcia deweloper wchodzi w zagospodarowany teren osiedlowej infrastruktury zbudowanej w PRL-u. W rejonie Podłęskiej ma w zasięgu ręki szkoły, przedszkole, boiska sportowe, place rekreacji i zabaw, park, sieć sklepów, bliskie przystanki komunikacji miejskiej, co czyni deweloperską ofertę atrakcyjną i bez nakładu kosztów można windować ceny mieszkań i zyski z ich sprzedaży.

Deweloperzy o mało co weszliby w przyrodniczo cenne tereny Parku Aleksandry, przed laty z trudem bronionego i cudem uratowanego /choć nie w całości/, przewrotnie kusząc nabywców lokali ekologicznymi nazwami bloków-molochów, jak osiedle zielone wzgórze, parkowe, bo licencja poetica nie zna granic.

A tak naprawdę deweloperskie budowy nie mają nic wspólnego z tzw. ekologicznością, bo tworzą gąszcz budynków stłoczonych do granic możliwości, zabierających korytarze przewietrzania, pogarszających stan powietrza przez coraz większą ilość samochodów. Co więcej, fatalnie wychodzi porównanie aktualnie budowanej mieszkaniówki ze starą zabudową z minionego ustroju w tym samym osiedlu Bieżanów, przyjazną ludziom z dużą ilością przestrzeni, zieleni, skwerów. Chciwość deweloperska wykluczyła te ludzkie elementy architektury ze swoich projektów a urzędnicy przyklepali wydając pozwolenia na budowlane koszmary.

Czy mieszkańcy osiedla Podłęska mogli skutecznie bronić się i nie godzić się na obciążającą ponad miarę zabudowę tej okolicy, minimalizację działek, brak infrastruktury, śmietników, parkingów, dostępu do dróg publicznych?

Czy mieszkańcy musieli bezwarunkowo pogodzić się z pogorszeniem jakości życia i poświęcić ją na rzecz bogatego prywatnego kapitału, tylko dlatego, że krakowski samorząd nie zagwarantował i nie zadbał o życiowe potrzeby mieszkańców?

Odpowiedź tkwi w jakości standardów działania urzędów dalekich od obiektywizmu i wymogów tworzenia zrównoważonego miasta. Regułą jest wspieranie inwestorów- właścicieli gruntów na miejskich terenach. „Inwestor ma prawo budować na swoim co chce”, to cytat z pisma z podpisem prezydenta Krakowa, jest na tej stronie, nic dodać, nic ująć. Zatem urzędnik wybiera procedury bez komplikacji, wygodne dla siebie i inwestora doprowadzające do możliwie szbkiego uzyskania pozwoleń, nawet kosztem obchodzenia prawa. Decyzje podejmowane są tak, aby uniknąć wpływu obywateli i z góry narzucić im rozwiązania.

Stronniczość urzędnicza budzi niezadowolenie mieszkańców, lecz większość z nich jest obojętna i nie ma ochoty na walkę, bo uważa decyzje urzędu za dopust boży przed którym nie ma ucieczki. Kto się odważy i próbuje przeciwstawić się urzędniczej samowoli jest źle postrzegany bo, deweloper-zarządca osiedlowy mówi tak: „psuje nam pani stosunki z urzędem”, oczywiście chodzi mu własne interesy, przecież nie mieszkańców, zaś radna miasta Krakowa pyta: „a kto za panią stoi” bo petenci zwykle zabiegają o wstawiennictwo w prywatnych sprawach i nie mieści się w głowie takiej radnej, że pojedyncza osoba może dochodzić interesu publicznego. Z uporem godnym lepszej sprawy urząd Miasta brnie w sprzedaż miejskich działek przy ulicy Wielickiej i w powtarzanej wielokrotnie procedurze sprzedaje wreszcie teren prywatnemu inwestorowi za nikczemnie małą część ceny rynkowej, jednocześnie utrącając starania o przeznaczenie go na ogólne cele mieszkańców Dzielnicy XII.

Mieszkańcy mają prawo do swojego Miasta i decydowania o środowisku w którym żyją biorąc udział w podejmowaniu ważnych decyzji. Ale to prywatni inwestorzy mają kapitał, prawników, to oni mogą liczyć na przychylność wysokich miejskich urzędników. Oczywistą jest więc odpowiedź po czyjej stronie stoi urząd i nie ma co liczyć na zmianę dotychczasowych standardów, dopóki czynnie nie zaczniemy egzekwować przejrzystości procedur, respektowania praw każdego, równości szans. Miasto nie jest tylko dla zysków, ale i dla mieszkańców.

Jednak to z woli prezydenta Krakowa i samorządowców, sprywatyzowano tereny skarbu państwa nad którymi powierzono im pieczę.

Zyski dostały się nielicznym a straty zostały uspołecznione tj. spadły na ludzi, którzy nawet po latach ponoszą tego konsekwencje i nie są pewni swoich praw.

Czy takie zagrabianie ideałów solidarności i bogacenie się elit na wspólnym wprawia kogoś z grona odpowiedzialnych za decyzje w konfuzję, deprymuje, nie! bo ludzi bez wstydu nie da się zawstydzić.

A to Miasto powinno czuć się odpowiedzialne i naprawiać wyrządzone ludziom szkody prawne, majątkowe i moralne też, za błędne decyzje niezgodne z normami prawa i współżycia społecznego, jeżeli nie dobrowolnie to na drodze sądowej.

osiedle Bieżanów-Prokocim w Krakowie, ulice Podłęska, Aleksandry: współczesne deweloperskie budowy,  bloki mieszkalne z  PRL sprzed 30 lat                           /zdj. własne/               opubl. 1 grudnia 2020